Stara, dobra znajoma poprosiła mnie o poradę w sprawie związku.
Daleko mi do dawania rad, jednak spotkałem się z nią, żeby sprawdzić o co chodzi.
Chodzi oczywiście o faceta.
Że zależy mu mniej, że woli kumpli, że kiedyś było lepiej, a teraz tak sobie itp.
Zadumałem się nad tą sytuacją i zacząłem rozmyślać.
Ile to razy byłem w sytuacji mojej koleżanki albo jej faceta?
Co wtedy czułem, co myślałem i wreszcie co robiłem?
A ponieważ, kiedy piszę ten artykuł, jestem w trakcie burzliwych rozmów z Natalką na temat szczegółów związanych z wykończeniem mieszkania to pomyślałem, że…
Związek jest jak…
Ściana.
Serio?
Jasne, zobacz.
Wyobraź sobie przestrzeń w mieszkaniu lub w domu, w której nie ma aktualnie żadnej ściany. Pusto po prostu. I oto zjawiają się dwie osoby, które tę przestrzeń chcą zagospodarować. Najpierw poznają się trochę, kryguja i kokietują. W końcu nie z każdym się chce budować ścianę, a dobry fachowiec od ścian to skarb.
W końcu jednak dochodzą do wniosku, że wspólna ściana to idealny pomysł.
Z energią psa husky na śniegu znoszą materiały i tworzą. Czasami z kartongispu, czasami od razu z cegieł. Bawią się przy tym jak mało kto. Każdą wolną chwilę angażują w swój projekt. Znajomi, rodzina, szkoła i praca są teraz mniej ważne od ich budowli. W końcu upragniona ściana stoi. Piękna jest, otynkowana i pomalowana na wspólnie wybrany kolor. Bezbłędna.
No ale skoro już stoi to właściwie robota skończona i nasi bohaterowie mogą zająć się innymi sprawami.
Mija czas, bo zawsze mija, i do mieszkania wkrada się odrobina wilgoci. Nie sposób tego zauważyć bo to tylko mikro uchył w oknie, ale jest. A niedługo potem na ścianie rozgaszcza się grzyb. Oczywiście głęboko pod tynkiem, pomiędzy cegłami, zatem w całkowitej dyskrecji. Siedzi sobie i rośnie. Korzysta z ogrzewania i wilgoci, by puchnieć i pęcznieć, co nie miara.
W końcu pojawi się już na lśniącej kiedyś czystością farbie i… mamy go! Zauważony.
Tyle, że to mała plamka, bez znaczenia w obliczu innych spraw.
Praca jest ważna, czas dla znajomych i rodziny. Święta i uroczystości, awanse i nadgodziny. Delegacje, śluby i wesela innych.
Kto by się przejmował plamką na ścianie nawet jeśli jest już wielkości talerza do zupy. Ta część widoczna, ma się rozumieć, bo pod tynkiem to już prawdziwy archipelag.
Nasi bohaterowie orientują się w sytuacji kiedy alergia już zupełnie odbiera im moc do życia. W zasadzie to ona odkrywa przyczynę, bo on (autor używa określeń on i ona jedynie symbolicznie) rzadko odwiedza kuchnię i nie ma okazji do refleksji nad ścianą. Dziewczyna z przerażeniem patrzy na ich wspólną ścianę. Rozkłada ręce z bezradności i woła jego by popatrzył. Oboje na grzybach znają się ta samo słabo więc patrzą cielęcymi oczami w nadziei, że od tego patrzenia grzyb zniknie.
Tyle, że nie znika.
Co by tu począć, myśli ona i mniej lub bardziej świadomie decyduje się na jedno z następujących rozwiązań.
1. Nie daje rady w domu z grzybem mieszkać więc szuka innego, z czystymi ścianami.
2. Nie wie, że tak można lub wie, ale nie umie więc żyje z grzybem obserwując jak drań ogarnia już inne ściany by ostatecznie otoczyć mieszkańców jak kokon.
3. Rozmową i argumentacją namawia jego na wspólną walkę z grzybem w nadziei, że uratują ich wspólną ścianę.
Nie prowadzę szerokich statystyk ale sądze, że wariant trzeci stosowany jest stosunkowo rzadko.
Oczywiście w związkach, nie w budowlance.
Jeśli ściana to relacja, związek, partnerstwo, a nasi budowlańcy to zakochane w sobie dzieciaki to z pewnością zgodzisz się ze mną, że zbudować ścianę jest o niebo prościej niż troszczyć się o nią i chronić przed grzybem.
Czasami wystarczy regularnie doglądać i obserwować. Reagować na najmniejszy powiew wilgoci. Stosować środki profilaktyczne, a jak tylko odkryjemy, że wieje chłodem, natychmiast uszczelnić i zlikwidować maleńkiego grzyba.
Profilaktyka w związku to uważności na siebie i swoje potrzeby. To troska o każdy dzień. To małe gesty i ważne słowa. To dbanie o to by nie zmieniały się priorytety, a twoja druga połowa była zawsze najważniejsza na świecie.
Żeby dać sobie szansę na wieloletnią radość w relacji potrzeba pięciokrotnie więcej pozytywnych „głasków”, niż przykrości czy trudnego feedbacku. To dlatego, ze trudności i przykrości znacznie łatwiej nam zauważać i zapamiętywać. Wydaje się to dużo, 5:1, lecz kiedy zdasz sobie sprawę, ż „głask” to każdy wyraz uczucia, to sprawa naprawdę jest w zasięgu. „Głask” to nie tylko bukiet róż, ale też kawa do łóżka czy „cześć kochanie” w smsie. To każde, „cieszę się, że jesteś” albo „zobacz, kupiłem ci batonika”.
Zadanie na dziś!
Policz przez jeden tydzień ilość głasków, które dajesz i dostajesz w związku oraz ilość trudnych komunikatów.
Sprawdź jak blisko jesteś proporcji 5:1
Powodzenia.