Spotkałem starego znajomego. Rozmawialiśmy o drobiazgach i pochwaliłem mu się, że zaprosiłem na kawę koleżankę z podstawówki.
– no wiesz – odpowiedział – ja bym się nie odważył nawet o tym pomysleć, a już powiedzieć na głos przy żonie o takim pomyśle, to nigdy.
Przemilczałem.
Wkrótce poszedłem na owo spotkanie. Byłem podekscytowany, bo nie widziałem dziewczyny od lat, a kiedyś strasznie się w niej kochałem. Natalka z wrażenia poprawiała mi kołnierzyk koszuli i układała włosy, żebym dobrze wypadł. Spotkanie udało się świetnie więc tuż po nim napisałem do koleżanki:
– Było ekstra, będę cię częściej podrywał
– Mój facet nie byłby zadowolony – odpisała
Znów przemilczałem choć w myślach wykrzyknąłem: co mnie to obchodzi…
W drugą stronę też zauważyłem podobne zjawisko.
Zainspirowany ciekawym zdjęciem na stories napisałem do koleżanki, że chętnie zabiorę ją na kawę…
– Co na to Twoja żona?!
– Nie wiem, nie pytałem…
No i wreszcie na finał, kiedy skomentowałem inne, bardzo atrakcyjne zdjęcie znajomej słowami:
– Wow, ekstra wyglądasz w tym stroju
– Sorry, mam faceta
Zupełnie się pogubiłem.
O co właściwie w tym chodzi?
To jakiś tajny kod, którego nie znam?
Gryps, do którego trzeba znać klucz, żeby zrozumieć?
Jeśli tak podeślijcie mi koniecznie słownik bo dla mnie…
Zaproszenie na kawę oznacza zaproszenie na kawę. Nie na sex, nie przed ołtarz itp.
Komplement do zdjęcia na insta to… komplement do zdjęcia. Nie propozycja matrymonialna.
Z resztą. Jeśli wrzucasz zdjęcie w super kiecce to po co, jeśli nie po pozytywny feedback?
No i co z tym ma wspólnego twój facet?
Być może odpowiedzi dostarczy nam idea, z którą niedawno mialem okazje zapoznać się bliżej.
Kiedy dwie osoby się nie znają, znają się mało albo im na sobie nie zależy to możemy przyznać, że są od siebie niezależne. Kiedy jednak zbliżają się do siebie to pojawia się zależność. Dzielimy ze sobą swój czas, przestrzeń i poszczególne aspekty życia. Być może mamy wspólne konto w banku albo chociaż na Netflix. To urocze, że możemy dzielić z drugą połówką różne elementy naszego życia. Gorzej jeśli tracimy nad tym kontrolę. Przesada w zależności powoduje, że poddaję siebie samego ocenie jurora (faktycznej lub wyobrażonej) i na tej podstawie podejmuję decyzje.
Czyli moje spotkanie z koleżanką nie podlega już mojej ocenie, ale ocenie mojego partnera.
Nie będę do ciebie pisać, bo moja żona…
Nie pójdę z tobą na kawę, bo mam męża…
Piszę o tym z pełnym przekonaniem, bo setki razy w taki sposób analizowałem rzeczywistość.
Nie sprawdzałem, czy ta moja dziewczyna to faktycznie się pogniewa za kawę lub trzy smsy. Zakładałem, że z pewnością tak.
Z resztą nie o to mi chodzi.
Raczej o to, że mój osąd sytuacji był mniej ważny dla decyzji niż wyobrażenie o opinii mojej partnerki.
To zwykle zrzucanie odpowiedzialności. Krzywdzące w wielu przypadkach i nieuprawnione.
Tego rodzaju zależność w związkach szybko fermentuje w stany patologiczne, w których nie można pić kawy ze znajomymi, flirtować na insta i komentować zdjęć. „Złotą klatkę sprawę Ci, będę karmić owocami. A do nogi przymocuję złota kulę z diamentami” – cytując klasyka.
Cóż poradzić skoro nie możemy już być niezależni bo chcemy być w zależności właśnie?
Przy odrobinie zaufania, szczerości i dobrych intencji możemy się wznieść ponad zależność i osiągnąć współzależność.
To taki magiczny stan, kiedy jesteśmy bardzo blisko siebie, być może tak blisko jak to możliwe, a jednocześnie posiadamy autonomiczne decyzje, własną wolę i bierzemy za to wszystko odpowiedzialność.
Chcesz iść ze mną na kawę? Pozwól, że sam zdecyduję czy i ja mam ochotę, nie będziemy pytać Natalki.
Chcesz podrywać na insta Natalkę, nie sądzę, żeby pytała mnie o zgodę. To wasza sprawa.
Podejmowanie decyzji w zgodzie z potrzebami i branie za to odpowiedzialności to nasza definicja wolności. A wolność we dwoje to współzależność.
Wypróbuj i daj znać jak to jest.